Jesteśmy w Selcuku. To już ten etap wakacji, gdzie porzucamy obcowanie z przyrodą i przerzucamy się na historię starożytną tudzież - jak niektórzy to określają - "kupy kamieni".
Żeby jednak nie było, że samo kontemplowanie nas interesuje, nie omieszkałyśmy też zadbać o bardziej przyziemne sprawy. Dlatego też do południa odwiedziłyśmy ulicę targową w Karahayit, skąd uszłyśmy z całkiem pokaźnym łupem.
Ale jak tu się nie obłupić, skoro różne produkty spożywcze u nas sprzedawane w hermetycznych opakowaniach tutaj leżą sobie luzem i są podawane po ludzku z ręki przez swojskie panie w chustkach na głowie i wzorzystych spodniach z krokiem w kostkach?
Ale jak tu się nie obłupić, skoro różne produkty spożywcze u nas sprzedawane w hermetycznych opakowaniach tutaj leżą sobie luzem i są podawane po ludzku z ręki przez swojskie panie w chustkach na głowie i wzorzystych spodniach z krokiem w kostkach?
Zajrzałyśmy jeszcze na pożegnanie do źródeł - tym razem o rozrywkę zadbali lokalni i to oni wywijali salta na trawertynach.
Karahayit |
Potem pozostał już tylko ostatni posiłek w zaprzyjaźnionej restauracji w Pamukkale. Zaprzyjaźnionej na tyle, że dostałyśmy deser "spod lady", który nie figurował w karcie! Wszystko przez to, że spytałam o baklavę, pani powiedziała, że nie mają, ale po chwili z zaaferowaną miną przybiegł Pan kucharz niosąc talerz z kulkami tumacząc, że to lokma, że podobne, ze dobre etc. Zbadałyśmy, pierońsko słodkie to było, ale i tak zostało pożarte w całości przez polski odkurzacz...
Potem już tylko została podróż do Selcuku, w którym teraz kontemplujemy plan wycieczki niespiesznie sącząc lokalny wyrób browarniczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz