piątek, 30 października 2015

Między Europą i Azją...

Ostatni dzień w Turcji spędzamy na dwóch kontynentach. Wszystko to za sprawą tramwaju wodnego, który kursuje między europejską i azjatycką częścią miasta. W ten sposób fundujemy sobie rejs po Bosforze w cenie dla lokalasów.

czwartek, 29 października 2015

Nad Bosforem

To już przedostatni dzień w Turcji. Powoli żegnamy się ze Stambułem, który chyba to wyczuwa, bo aura do złudzenia zaczęła przypominać tą polską
Przy kilkunastu stopniach i porywistym wietrze nagle pałac Topkapi odzyskał pełne wymiary z przewodnika i faktycznie idąc brzegiem Bosforu miałyśmy wrażenie, że obchodzimy 70 ha.
Przedtem jednak był most Galata i wieża Galata ze świetną panoramą Stambułu. Na most zresztą do połowy drogi zostałyśmy podprowadzone, a jakże, bo po spytaniu na recepcji o drogę nagle dostałyśmy przewodnika, który zjawił się nie wiadomo skąd...
Stambuł z Wieży Galata


środa, 28 października 2015

Z powrotem w Istambule

Znowu będzie o Turkach. Tym razem o tureckich liniach lotniczych, notabene najlepszych europejskich liniach, bo przecież 3% powierzchni w Europie.  

Turkish Airlines dziś przegiął. Na locie domestic trwającym około 55 minut leciał B777 na ponad 300 miejsc, a na pokładzie zaserwowano posiłek składający się z kanapki, lecza z fasoli i deseru! Posiłek ten zresztą dostarczył nam rozrywki, bo pasażerowie byli mniej więcej w połowie jedzenia, kiedy ogłoszono podchodzenie do lądowania, więc napoje dla niektórych były rozlewane przy już całkiem solidnym nachyleniu...
Wnioski z tego dwa:
- już wiemy, czemu Turkish jest najlepszą linią w Europie,
- pozdrawiamy rodzimy LOT, który na trwającym 2 i pół godziny locie WAW-IST serwuje małe prince polo
Na lotnisko dojechałyśmy pociągiem, który oczywiście się nie spóźnił, mimo że to była zwykła osobówka, a tory w kilku miejscach remontowane... Jako osoba skażona pekapem czuję się w obowiązku ten fakt odnotować.
Dzień miałyśmy podzielony ma pół, więc po południu poszłyśmy na Wielki Bazar, największą tego typu przestrzeń w Europie, a może i na świecie. Może i dobrze, że poszłyśmy tak późno, bo gdybyśmy dały się namówić na próbowanie na każdym stoisku lokum, pewnie nie dałybyśmy rady dowlec się do hotelu. Ledwo co uszłyśmy z tej plątaniny wąskich handlowych uliczek, która sama w sobie jest czymś na kształt oddzielnego miasta. Tutaj też zetknęłyśmy się z tradycyjną formą obsługi klienta (obowiązkowo trzeba podać herbatę!), jak też przekonałyśmy się, że przed nami było tu już dużo Polaków - ścigało nas wiele polskich przywitań, ale palma pierwszeństwa wędruje jednogłośnie do "jak się masz pani Marysiu?!".

wtorek, 27 października 2015

Where are you going?

W Turcji się nie da zgubić. Choćby człowiek nie wiadomo jak próbował, nie wiadomo na jakie poziomy braku orientacji się wznosił, i tak nie da rady zabłądzić. To po prostu niemożliwe.
A czemu? Bo Turcy nie pozwolą!!!
Zaraz obok zjawia się ktoś z tytułowym pytaniem, kto pokaże, skieruje, wytłumaczy, zaprowadzi (!), każe innemu zaprowadzić ...etc. Obłęd!
Wysiada sobie człowiek na dworcu w Selcuku, kulturalnie chce się pokręcić w kółko bez ładu i składu, ale nie... Bo już grupa kierowców pyta, gdzie chcemy, podajemy adres, wołają pana od informacji, pan tłumaczy, idziemy. Parę ulic dalej pytamy o drogę, pani wybiega oczywiście przed swój lokal i pokazuje co gdzie i jak. Za kolejnymi zakrętami, kiedy już jest blisko, rekordy bije starszy klient herbaciarni, bo macha ręką i po prostu prowadzi pod same drzwi hotelu. Po naszych podziękowaniach odchodzi wyjątkowo zadowolony.
Drepta sobie człowiek z Jaskini Siedmiu Śpiących w prawdopodobnie przybliżonym kierunku Selcuka, ale już zjawia się pan z bryczką, zarabiający zresztą tą bryczką na turystach, który wyjaśnia, ze w tą stronę dłużej, który nie przyjmuje do wiadomości, że my pójdziemy same, nawet tą krótszą drogą, kategorycznie nakazuje wsiąść na pokład i podrzuca do skrótu. Oczywiście za darmo.
Jedzie sobie człowiek do Didymy, droga niełatwa, bo lokalnymi busami z dwoma przesiadkami. Taaa... Niełatwa.... Jak tu nie znaleźć busa, skoro jeśli tylko zatrzymasz się niezdecydowana na dwie sekundy, już zmierza do Ciebie zaaferowany Turek, pytając, gdzie chcesz dotrzeć?! Chciałby się chociaż człowiek źle przesiąść, ale nie z nimi takie numery. Sprytniejsi są!!! Kierowca nie dość, że wytłumaczy i pokaże, skąd następny bus jedzie, to jeszcze namówi się z pasażerem, że pasażer weźmie turisty i osobiście zaprowadzi oraz dopilnuje coby wsiadły do onego wytłumaczonego!!! Ale jeszcze nic straconego, przecie jeszcze można w Didymie pomylić dolmusze.... Ale gdzie tam, czujni są!!! Kierowcy z dworca wskażą kierunek, a kiedy już prawie dopinamy swego i ustawiamy się po złej stronie ulicy, z budki kebapowej wybiega sprzedawca i machając ręką przegania nas na drugą stronę (skąd on wiedział, gdzie chcemy??? Spisek!?). Tam nie wiedząc nawet kiedy padamy ofiarą tureckiego strażaka, który niby przypadkiem wychodzi z remizy, szybko ustala, gdzie jedziemy, podaje numer busa, ale żeby dopiąć swego zostaje na ulicy i sam go zatrzymuje oraz instruuje kierowcę, gdzie ma nas wysadzić! Kierowca oczywiście przy wysadzeniu tłumaczy jak dojść do świątyni Apollina....
Kochamy Turcję i Turków!!!
Dzisiaj zwiedziłyśmy ruiny gigantycznej świątyni w Didymie, a wczoraj były ruiny Efezu. Obydwa miejsca genialne, co widać na paru tysiącach słów poniżej.

Efez

Efez
Didyma
Didyma

niedziela, 25 października 2015

Kierunek Selcuk

Jesteśmy w Selcuku. To już ten etap wakacji, gdzie porzucamy obcowanie z przyrodą i przerzucamy się na historię starożytną tudzież - jak niektórzy to określają - "kupy kamieni".
Żeby jednak nie było, że samo kontemplowanie nas interesuje, nie omieszkałyśmy też zadbać o bardziej przyziemne sprawy. Dlatego też do południa odwiedziłyśmy ulicę targową w Karahayit, skąd uszłyśmy z całkiem pokaźnym łupem. 
Ale jak tu się nie obłupić, skoro różne produkty spożywcze u nas sprzedawane w hermetycznych opakowaniach tutaj leżą sobie luzem i są podawane po ludzku z ręki przez swojskie panie w chustkach na głowie i wzorzystych spodniach z krokiem w kostkach?
Zajrzałyśmy jeszcze na pożegnanie do źródeł - tym razem o rozrywkę zadbali lokalni i to oni wywijali salta na trawertynach.
Karahayit

Potem pozostał już tylko ostatni posiłek w zaprzyjaźnionej restauracji w Pamukkale. Zaprzyjaźnionej na tyle, że dostałyśmy deser "spod lady", który nie figurował w karcie! Wszystko przez to, że spytałam o baklavę, pani powiedziała, że nie mają, ale po chwili z zaaferowaną miną przybiegł Pan kucharz niosąc talerz z kulkami tumacząc, że to lokma, że podobne, ze dobre etc. Zbadałyśmy, pierońsko słodkie to było, ale i tak zostało pożarte w całości przez polski odkurzacz...

Potem już tylko została podróż do Selcuku, w którym teraz kontemplujemy plan wycieczki niespiesznie sącząc  lokalny wyrób browarniczy...

sobota, 24 października 2015

Gorące źródła i szczypta historii

Dzisiaj idealnie wykorzystałyśmy okno pogodowe, które wbrew twierdzeniom accuweather było otwarte cały dzień😎
Żeby dawkować sobie wrażenia zaczęłyśmy od gorących źródeł w Karahayit, dużo mniejszego odpowiednika Pamukkale dla lokalasów. Jak się okazało, dotarcie do źródeł wymagało powrotu do źródeł, tym razem piśmiennictwa, czyli posłużenia się pismem obrazkowym...😀
Wszystko przez to, że umiejscowienie tych źródeł jest na tyle oczywiste dla miejscowych, że nie nie mają potrzeby umieszczania znaków, jak tam trafić... Dodatkowo w Karahayit ciężko o angielski... Ponieważ każda spytana osoba rozkładała bezradnie ręce, wyrwałyśmy raźno pod górę kombinując, że źródło powinno wybijać gdzieś z góry. Jedyne co znalazłyśmy to piknikującą turecką rodzinę, która nie zrozumiała naszego angielskiego/polskiego/gestów, ale za to nakarmiła domowymi bułeczkami. Ruszyłyśmy więc dalej, tylko po to, żeby pół godziny później zawrócić, bo:
a) skończyła się nam góra
b) błoto przylepione do naszych butów zaczęło ważyć więcej niż nasze nogi
Zawróciłyśmy więc. W miarę jak waga naszego obuwia spadała powstawał rysunek, którego skuteczność miała zależeć od  słabych talentów plastycznych autorki oraz sporej dozy wyobraźni pani od ciastek:

Pełen sukces! Pani zdecydowanym gestem pokazała "prosto-i-w-prawo" i teraz już nic nie mogło nas powstrzymać...
Karahayit

Potem już było tylko brodzenie w gorących basenach (w przypadku niektórych tarzanie się😂), owacje tłumów, przecinanie wstęgi, wiwaty... A tak poważnie to bardzo fajne uczucie i świetny wstęp przed Pamukkale.
Jakie Pamukkale jest, widać na zdjęciach. Ja zaś tylko napiszę, że bardzo interesujące są zmagania mózgu samego ze sobą, który jakoś usiłuje pogodzić sprzeczne dane: idzie się po wodzie w  górę zbocza, powinno być ślisko, ale wapień jest chropowaty i trzyma, ale to jest białe, więc ślisko, bo białe to śnieg i lód, ale wcale nie ślisko, ale białe to zimne, ale woda jest ciepła, ale powinnam się już dziesięć razy przywrócić, ale wogóle się nie ślizgam!!! 😱 Niesamowite miejsce...😵
Pamukkale

W dodatku zupełnie inaczej wygląda w środku dnia a inaczej przy zachodzie słońca. Zgodnie stwierdzamy, że mogłybyśmy cały dzień siedzieć i moczyć nogi w leczniczych wodach...
Pamukkale

Sąsiadujące Hierapolis było już tylko wisienką na torcie. Najbardziej spodobał mi się świetnie zachowany teatr, choć miejscami kolumnada wyglądała na zdecydowanie zbyt świeżą...😉 Ruiny robią głównie wrażenie z powodu powierzchni, na jakiej się znajdują, większość z budowli jest w całkowitej rozsypce, a duża część z zabytków jest dopiero w budowie - i nie jest to żart...

piątek, 23 października 2015

Deszczowo

Jesteśmy w Pamukkale. Cały dzień z drobnymi przerwami pada deszcz. Wykorzystując przymusową przerwę w zwiedzaniu wielbimy turecką komunikację autobusową, tureckie jedzenie (cd.) oraz turecką gościnność.   
Komunikację, bo autobus nocny miał ekrany przy każdym siedzeniu, bo miał 3 a nie 4 siedzenia w rzędzie i wręcz bezwstydnie olbrzymie przestrzenie na nogi, bo oferował napitki i przegryzki, a na domiar wszystkiego darmowy shuttle do Pamukkale! Dodatkowo pan kierowca tego ostatniego zatrzymał się w lokalnej piekarni, żeby kupić jeszcze ciepłych bułeczek, którymi nas częstował po drodze!! Bo przecież mieliśmy do przejechania AŻ 17 kilometrów!!!
Ostatecznym ciosem dla naszej polskiej podejrzliwości jest zaś darmowa herbata i kawa w naszym hotelu, a przecie żadne z nas all-inclusive-wi-aj-pi...
Kontynuujemy też turystykę żywieniową, bo coraz to trafiamy na kolejne tradycyjne tureckie dania, których dotąd nie próbowałyśmy. Mamy nadzieję, że jutro pogoda się zmieni i ruszymy porównywać pomarańczowe i białe tarasy...


Pide
Lahmacun

czwartek, 22 października 2015

Kulinaria...


Dzisiaj jest dzień nicnierobienia... Z rana było Open Air Museum, a potem zostało n tylko zabijanie czasu do odjazdu nocnego autobusu do Denizli czyli jedzenie, shopping, jedzenie etc...😊
Parę słów o jedzeniu zatem. Przede wszystkim kebaP na tysiąc sposobów, w wersji zarówno kurczakowej jak i tradycyjnej owczej, wołowina, wszystko to w towarzystwie jogurtu, cienkiego placka, warzyw i pilawu. Jak na razie najbardziej podszedł mi iskender kebap, a wizualnie  guvec  - danie w glinianym garnku który kelner rozłupuje przy gościu.
Oczywiście wszystkiemu temu towarzyszy herbata, bardzo mocna i podawana w maleńkich szklaneczkach w kształcie tulipana.
Oprócz tego zaznajomiłyśmy się z deserami - piekielnie słodką baklavą oraz sutlac'kiem - puddingiem ryżowym, a także lokalnym piwem Efes.
Generalnie podział w naszej grupie jest taki: jeden uczestnik je w miarę normalnie, drugi jest czymś na kształt solarianina i najwyraźniej ukradkiem przeprowadza fotosyntezę, bo pokarmy przyjmuje rzadko i małe, natomiast autor bloga obżera się wszystkim w regularnych i krótkich odstępach czasu😎
Dajemy radę🙏
Iskender kebap
Guvec
Baklava i cay
Gozleme

środa, 21 października 2015

Wielkie koło 😎

Dzisiaj odrobiłyśmy z nawiązką wczorajszą wycieczkę. Przegoniłyśmy się najpierw po zamku w Uchisar, potem w kolejności po Dolinach Białej i Miłości, Cavusin z przerwą na obiad, kończąc Dolinami Różowa I i Różowa II. Padło nawet szumne hasło "30km", ale tyle to przecież robi pielgrzymka po asfalcie, a nie turysta w Kapadocji...😉 Niemniej jednak 25 km mogło pęknąć...🙌

Nie piszę jakie są doliny kapadockie, bo już w pierwszej części Doliny Białej wyczerpały mi się przymiotniki wyrażające zachwyt, co, jak reszta wycieczki nie omieszkała stwierdzić, wynika raczej z moich ograniczeń, nie zaś języka polskiego😈
Zamiast tego wstawiam poniżej parę tysięcy słów o owych dolinach. 

Dolin Różowych nie planowałyśmy, jednak zdybał nas na szlaku nasz znajomy sprzedawca soków i namówił do złego🙏 Jak się potem okazało, bardzo słusznie, bo widoki były ...<mały-zasób-słownictwa>... Niektórzy z nas zaś perfidnie wykorzystali słynną "turkish hospitality" i wozili się po części Doliny Różowej skuterem naszego przemiłego doradcy. Przez wrodzoną dyskrecję nie wspomnę jednak imienia tej wyrachowanej osoby o inicjałach AK😎

Ja od tego samego pana dowiedziałam się, że mam twarz gospodyni domowej🙅 Ogólnie jednak miejscowi biorą mnie za swoją i dziś pan kelner wyraził zdziwienie, że nie jestem z Ankary, bo tak wyglądam😏

Na bogato (i wygodnie 😜)

W każdej wyprawie przychodzi taki dzień, że się bierze gotową wycieczkę. Ten dzień dopadł nas dzisiaj. Głównie z powodu Wąwozu Ihlara, do którego ponoć publicznym transportem dojechać się nie da. Tak twierdzą internety i lokalasi, a że chciałyśmy koniecznie tam dotrzeć, pojechałyśmy więc.
Najpierw było podziemne miasto Derinkuyu, sięgające ponad 50 met
rów wgłąb. W Kapadocji jest takich ponoć kilkaset, połączonych tunelami i zapewniających mieszkańcom schronienie w czasie najazdu wrogów. System pomieszczeń, wąskich korytarzy, przemyślnych pułapek i kanałów wentylacyjnych robi duże wrażenie.
Wąwóz Ihlara generalnie nas rozczarował. I tu właśnie wyszła wada wycieczek. Nie starczyło czasu na najbardziej atrakcyjne zejście 360 stopniami w dół, mieliśmy tylko krótki spacer połączony ze zwiedzaniem Monastyru Selime, monumentalnej świątyni wykutej w skałach. Z góry dopiero było widać, że Ihlara mogłaby nas zachwycić, gdyby tylko jej dać szansę. Cóż, pójdzie kiedyś do poprawki, tak samo jak lot balonem☺
Monastyr Selime

Po dzisiejszym dniu zaczynam się zastanawiać, czy w Azji wprowadzono jakiś dresscode dla turystów. Dwie Chinki z naszej wycieczki, matka z córką, zaprezentowały kreacje raczej nadające się n na kawę w Starbucksie  w środku Pekinu - obie w spódnicach oczywiście. Ale one przyjemniej miały trzewiki, czego nie można powiedzieć o Yen, Wietnamce, którą spotkałyśmy wczoraj między doliną Różową a Czerwoną, samą, w spódnicy, balerinach i pożywiającą się chipsami😀 Cóż, może czasem przesadzamy z ekwipunkiem??? Yen  dołączyła do nas w drodze do Goreme i była wyjątkowo zadowolona z wycieczki😊
Jutro kończymy z burżujstwem i idziemy w kolejne doliny na nogach...😉
Wąwóz Ihlara z Monastyru Selime
Monastyr Selime

poniedziałek, 19 października 2015

Kapadocja dzień pierwszy...

Nie-sa-mo-wi-ta!!! Cały dzień chodzenia po dolinach w okolicach Goreme i Cavusin. Cudne!!! A ponieważ ponoć jedno zdjęcie jest warte 1000 słów:

sobota, 17 października 2015

Pierwszy rzut oka na Istanbuł

Dość intensywny rzut, bo w jednym dniu zaliczyłyśmy większość stambulskuch "must see"😊
Po kolei był więc Błękitny Meczet, Hagia Sophia, Cysterna Bazyliki i Pałac Topkapi.
Meczet nas trochę rozczarował, być może swoim wyglądem z zewnątrz obiecywał zbyt wiele... Został wzniesiony naprzeciwko Hagii Sophii, bo sułtan chciał ją przebić rozmachem. Nie do końca się udało. Hagia po prostu jest ciekawsza. I monumentalna. Bardzo monumentalna. Zwłaszcza pozostałości mozaik robią wrażenie - tysiące maleńkich płytek ze złota i kamieni układają się w sceny biblijne. Zdecydowanie robią wrażenie, mimo iż przechodząca obok nas Amerykanka określiła je jedynie mianem "nice"...
Błękitny Meczet

Natomiast Cysterna jest po prostu niesamowita! Tajemnicza, ogromna, pełna świateł i cieni, kolumn i ... wody. Bo cysterna to naprawdę cysterna - zbiornik wody wybudowany dla pałacu cesarskiego w VI wieku. Ponoć czasem są tu koncerty muzyki klasycznej.
Topkapi okazał się być mniejszy niż się spodziewałyśmy, albo po prostu na fali zmęczenia nie potrafiłyśmy odnaleźć tych 70 hektarów Najbardziej podobały mam się pomieszczenia haremu, gdzie mieszkało raptem 1200 żon sułtana...😉
Jeszcze tylko herbata i baklava w drodze powrotnej i zmęczone docieramy do hotelu. Jutro kierunek Kapadocja!

Cysterna Bazyliki
Błękitny Meczet

piątek, 16 października 2015

Jesteśmy!

Nowe podejście do wakacji... Krótki lot, wiza kupiona przez internet, wrażenie łatwości załatwienia wszystkiego... Brak egzotyki rzucającej się w oczy, choć jak to piszę zza okien dobiegają nakładające się głosy trzech muezinów... 😊
Stosunek jakości do ceny zdecydowanie na plus wnosząc po pierwszej kolacji w tureckim stylu...😁
Widoki z okna też niezgorsze😎
Meczet Sulejmana Wspaniałego

sobota, 10 października 2015

jechać czy nie jechać?



no i właśnie... miał być to radosny wpis na temat rozterek, który by tu nocleg w jaskini wybrać, a tymczasem nieśmiało zaczęło wyłaniać się pytanie, czy w ogóle jechać. Bo w Ankarze był zamach. Dużo zabitych i rannych. Ale my przecież nie jedziemy do Ankary. Ale przecież zamachy podążają za demonstracjami do tej pory. Ale nie wiadomo, czy nie będzie demonstracji w Istambule. Ale... No właśnie. A może po prostu nie ma co się dać zwariować i jak radzą po prostu unikać zatłoczonych miejsc? Czyli takich jak Błękitny Meczet czy Hagia Sophia... Cholera. Na razie nasze wspólne namówione stanowisko brzmi: jedziemy. Oddalam się więc szukać jaskini. Ale z możliwością bezpłatnego anulowania ;)

Update: " Według komunikatu zamieszczonego na jednej ze stron kojarzonych z PKK zawieszenie ataków ma potrwać przynajmniej do 1 listopada, kiedy w Turcji odbędą się wybory parlamentarne."

Póki co zamieszczam więc wstępną mapkę: