czwartek, 20 listopada 2014

Angkor...

W końcu... Pobudka 4:30, o 5 wystartowaliśmy tuk tukiem spod hotelu... W gronie innych tuk tuków, motocykli, rowerów, busów i samochodów zmierzających w tym samym kierunku i celu: zobaczyć wschód słońca nad Angkorem...

Wschód słońca nie do końca się udał, bo niebo było trochę zachmurzone, niemniej jednak wrażenie zrobił...

I teraz najlepsze: Angkor Wat wcale nie wywarł na mnie największego wrażenia... O wiele bardziej podobał mi się Bayon z wieżami, na których wyrzeźbione olbrzymie twarze uśmiechają się w cztery strony świata, piramidokształtny Baphuon, czy Ta Phrom porośnięta drzewami, z olbrzymimi korzeniami wrzynającymi się w kamień...

Wrażenia niesamowite, a takich świątyń w tej dżungli jest dużo więcej! Ciężko sobie wyobrazić, jak wyglądało to miasto w czasach, gdy mieszkało tu milion mieszkańców, bo zachowały sie tylko ruiny świątyń. Wszystko inne budowano drewniane - kamień zarezerwowany był dla bogów...

Wracamy tam jutro, bo nadal nam mało, a nie ma jak to przyglądać się kupom kamieni w 33-stopniowym upale...

Tym razem postaramy się nie dać małpie:) Dzisiaj zjawiła sie taka jak spod ziemi, wyrwała mi reklamówkę z jedzeniem i dobrała się do ciastek... Po czym błyskawicznie rzuciła sie na drugą torbę i przegrzebała ją całą, żeby sprawdzić, czy aby coś lepszego tam nie ma... Na każdą próbę zbliżenia się reagowała sykiem i szczerzeniem kłów. W końcu kiedy zasiadła zadowolona na balustradzie zajadając ciastka, pozbierałyśmy rzeczy i oddaliłyśmy się z taką godnością, na jaką nas było stać w tym momencie.

Tak, obrabowała nas małpa. Nieduża. Jutro wracamy tam odzyskać twarz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz