czwartek, 2 maja 2013

Ogród Botaniczny

Wylatujemy dziś z Pekinu... Lot jest późnym wieczorem, więc starcza czasu na Ogród Botaniczny w Pekinie...

Oczywiście, jak wszystko w Chinach, ogród jest bardzo duży. Nie omieszkano wybudować dwóch jezior, mostków i olbrzymiej ilości ścieżek. Akurat jest sezon na tulipany i brzoskwinie. Wszystko to w ogromnych ilościach oczywiście.

Ogród zawiera też świątynię z największym leżącym posągiem Buddy z brązu. Wprawdzie ma "tylko" 5 metrów, ale za to waży 54 tony. Nie można im zarzucić, że oszczędzali na materiale. Należy mieć nadzieję, że nie wybudowali go w zeszłym roku w ramach realizowania jakiegoś programu w stylu "posiadanie największych posągów Buddy wykonanych z każdego dostępnego materiału".




W sadzawce przyświątynnej pływają żółwie. Żółwie te służą Chińczykom do rzucania patykami, jak wiele zresztą innych zwierząt w różnych miejscach, gdzie do tej pory byłyśmy.

Przeciętny chiński turysta oczekuje od zwierząt czegoś absolutnie ekstraordynaryjnego, co mu się dobrze wpasuje w zdjęcie i czym się potem przed rodziną i znajomymi pochwali.

Głupie żółwie, mogły stanąć na tylnych łapach i przejść parę metrów po wodzie, to by nie oberwały. Dobrze im tak.



Tulipan obramowany brzoskwinią :)

I to już ostatnie miejsce w państwie środka...
Odbieramy bagaże z hotelu i jedziemy na lotnisko, gdzie temperatura w środku mówi wiele o projektancie szklanego dachu, który umożliwił podgrzanie terminala do jakichś 35 stopni... Może w zimie to się sprawdza, ale może rozważyć by opcję klimatyzacji? Jest późny wieczór, chłodno na zewnątrz, a w środku nie da się wytrzymać.

Jeszcze tylko o mało co nie spóźniamy się na samolot, bo nikt nas nie ostrzegł, że chiński security check przerośnie nasze najśmielsze oczekiwania. Kontrola paszportu, kontrola zgodności zdjęcia z paszportu, pieczątka na paszporcie, pieczątka na boarding passie (wtf?!), prześwietlenie bagażu, prześwietlenie pasażera (każdego! - skubańcy chyba tak ustawili bramkę, że pika bezwzględnie przy każdym przechodzącym), pogrzebanie w bagażu (Krużel się nie upiekło, no ale skoro przemycała chińską walutę - coś pewnie z kilka złotych... ) i ..... w końcu! To był moment:) Na gate wpadamy z komfortowym 10-minutowym zapasem przed zamknięciem boardingu... Uff...

Jutro wieczorem będziemy w Krakowie :)

Si ja!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz